35 LAT VOO VOO! ROCZNICOWA PŁYTA „NABROIŁO SIĘ (1986-2021)”. Wydawnictwo zawiera dwie płyty. Z uwagi na duże zainteresowanie, płyty zostaną wysłane z niewielkim opóźnieniem. Osobliwy to czas na świętowanie 35-lecia działalności zespołu, jednak jak wiadomo „ta zima kiedyś musi minąć”, a pojazd z marką Voo Voo, mający
Po prawie trzyletniej przerwie, Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Martusewicz i Piotr Żyżelewicz powracają w bardzo dobrej formie. "Samo Voo Voo", to powrót do korzeni rockandrolla. Płyta - z jednej strony bardzo surowa i oszczędna brzmieniowo, z drugiej ma w sobie ogromny piosenkowy, wręcz popowy potencjał. Na dwa dni przed premierą "Samego Voo Voo" Wojciech Waglewski, autor wszystkich 13 piosenek, które znalazły się na albumie, powiedział nam dlaczego chciał odświeżyć repertuar zespołu, co go denerwuje w polityce, a także za co ceni Lecha Janerkę. Czy dobrze policzyłem, to już Twoja 39. płyta? WOJCIECH WAGLEWSKI: Tak… Większość muzyków w Polsce nawet nie marzy o połowie tego, co nagrałeś. Czy można w Twoim przypadku mówić o jakichkolwiek uczuciach, czy odczuciach przed premierą nowego krążka? Ta płyta, jak i każda inna, którą nagrałem powstała z jakiegoś konkretnego powodu. Nigdy nie tworzę muzyki i nie piszę tekstów z nastawieniem - to się musi spodobać i odnieść sukces komercyjny. Gdybym miał takie podejście i chciał robić płyty, które z założenia miałyby się podobać ludziom, to zupełnie inaczej zabrałbym się do pracy. Zauważ, że raczej rzadko tworzę przeboje i raczej nie interesuje mnie temat konkurencji, czy sytuacja na rynku muzycznym. Więc, z jakiego powodu powstało "Samo Voo Voo"? Dokładnie z dwóch. Po pierwsze chcieliśmy wymienić repertuar. Uczestnictwo w tych wszystkich projektach, czy to z Maleńczukiem, czy z synami, zdopingowało mnie do stworzenia zupełnie nowej, muzycznej odsłony zespołu Voo Voo. Bardzo spodobała mi się formuła grania nowych piosenek i postanowiłem ją przewietrzyć. Przygotowaliśmy repertuar, który spowoduje, że nie będziemy wracali do starych rzeczy, a jeśli takowe się pojawią to będą to rzeczy zupełnie nieznane i nieograne. Po drugie to znowu zatęskniłem za rock'n'rollem… Światowe trendy są takie, że muzyka rockowa powraca do łask. Powstaje również coraz więcej fajnych zespołów, które odwołują się do klasyki nurtu. Podejrzewam, że wynika to z tęsknoty ludzi za takim graniem. Obecnie obserwuję okres hibernacji i ludzie chyba nie potrzebują nowych odkrywczych kapel. Po co każdego roku coś nowego odkrywać? Za to wraca się do korzeni muzyki rockowej, do lat 60., czy 70., gdzie panowała prawdziwa spontaniczność, gdzie dominowało granie oparte na riffach. To wszystko, o czym mówię przywróciło mi wiarę w człowieka i taka też jest moja płyta - "Samo Voo Voo". Wróćmy do Twoich projektów. Czy nagrywając zarówno "Kolegów", jak i "Męską muzykę" nie miałeś obaw związanych z odbiorem tego materiału? Te projekty, o których mówisz były robione z potrzeby chwili. Duet z Maleńczukiem wymyśliliśmy już dawno, ale dopiero po latach zagraliśmy razem koncert i nasi menedżerowie stwierdzili, że dobrze byłoby to uwiecznić. Prace nad płytą toczyły się w zupełnie prywatkowej atmosferze, nawet nie planowaliśmy żadnych koncertów z tym związanych. Tymczasem okazało się, że sprzedaliśmy prawie 60 tysięcy płyt i graliśmy koncert, za koncertem. To wszystko kompletnie nas zaskoczyło. Natomiast "Męska muzyka" w pierwotnym zamyśle miała być moją płytą solową, ale w trakcie jej nagrywania Waglewscy założyli zespół. Też nie mogłem wiedzieć, że tak dobrze wszystko się potoczy, gdyż nasza publiczność się dzieli. Na pewno fani Tworzywa nie są entuzjastycznie nastawieni do Voo Voo i odwrotnie. Także i ta płyta była robiona bez żadnego zadęcia, czy próby udowadniania czegokolwiek. Efekt jest taki, że nie możemy skończyć grania koncertów… [śmiech] Czyli jednak coś jeszcze może Cię zaskoczyć… Te projekty na pewno. Wiesz, nagrywając pokonuję jakieś problemy, a płyty są dla mnie formą poznawania świata. Przy okazji jednych okazuje się, że są sukcesem komercyjnym i świetnie się sprzedają koncertowo, a przy okazji innych nie. To jest dla mnie zupełnie nieprzewidywalna sytuacja. A szczytem wszystkiego była moja współpraca z Marysią Peszek, przy nagrywaniu jej pierwszej płyty. Nikt tego kompletnie nie chciał wydać. Od początku nastawialiśmy się na maksimum tysiąc sprzedanych płyt... A co z tego później wyszło, to już niesamowita, kompletnie nieprzewidywalna historia. Na szczęście okazuje się, że ten nasz ubogi rynek jest ciekawszy, niż mogłoby się to wydawać… Moim zdaniem zawsze trzeba mieć nadzieję, że coś pozytywnego za tym pójdzie. Druga płyta Marii Peszek, sprzedała się już w ponad 30 tysiącach egzemplarzy. To też, dla obserwatorów rynku muzycznego w Polsce może być dużym zaskoczeniem… Mnie to bardzo cieszy. Marysia ma już swoją pozycję i te sukcesy, niezależnie od różnych chwytów marketingowych, przywracają wiarę w to, że ludzie potrzebują inteligencji w sztuce. Czy może sztuki w ogóle… Teraz Voo Voo po trzyletniej przerwie powraca ze studyjną płytą, z nowym materiałem. W tym czasie każdy z Was skupiony był na solowej twórczości. O Twoich dokonaniach już rozmawialiśmy, Mateusz Pospieszalski nagrał "EMPE3", a Karim Martusewicz, płytę "Karimski Club". Czy programowo chcieliście właśnie wykorzystać ten czas na działalność w innych projektach? Tak i nie. W założeniu moja płyta z Maleńczukiem miała być takim odpoczynkiem. Nagraliśmy ją szybko i później chcieliśmy rozejść się do swoich zajęć. Natomiast nieprawdopodobny sukces spowodował, że zaangażowaliśmy się w ogromną ilość koncertów i takiej pracy, która mnie na chwilę z zespołem rozdzieliła. Również kontrakt z EMI mieliśmy tak skonstruowany, że nie musieliśmy się z niczym spieszyć i wiedzieliśmy, iż płyta dopiero w tym roku ma się ukazać. Tak sobie teraz myślę, że te nasze inne projekty były o tyle fajne, że każdy z nas mógł się spokojnie w nich zrealizować w ramach pomysłów jakie miał. Do nagrywania "Samego Voo Voo" powróciliśmy ze zdwojoną energią. Porozmawiajmy teraz o utworach. Płytę promuje nagranie "Leszek mi mówił". Nie myślałeś, żeby w przyszłości zacieśnić bardziej współpracę z Lechem Janerką? Był kiedyś taki okres, gdy zżynaliśmy z siebie dosyć mocno. Podsłuchiwaliśmy się nawzajem i było fajnie. Od strony koleżeńskiej jest super. Jednak nie jesteśmy wielbicielami swoich ostatnich projektów, tzn. jemu nie podoba się moja płyta z Maleńkim, a ja nie jestem fanem "Plagiatów". Także, musiałoby coś zaiskrzyć, coś musiałoby nas sprowokować do połączenia muzycznego. Osobiście Leszka bardzo szanuję jako autora tekstów, wydaje mi się, że jest jedną z największych postaci w słowotwórstwie. Natomiast od strony muzycznej Leszek bardzo lubi takie zapięte, przygotowane formy, siedzieć godzinami na próbach… …a Ciebie bardziej interesuje improwizacja. Na pewno jestem dość mocno spontaniczny i lubię zabawę materiałem. Mam bardziej duszę muzyka, a Leszek bardziej literata. Być może kiedyś coś więcej nagramy, ja nigdy nie mówię nigdy… Ostatnio jak się spotkaliśmy to doszliśmy do wniosku, że na dzień dzisiejszy taki duet nie miałby kompletnie sensu. Tym bardziej, że w ogóle jesteśmy podobni do siebie i ludzie by nas często mylili. [śmiech] Na płycie są również dwa utwory o bardzo podobnej, antypolitycznej wymowie - "Barany" i "Lan Lerd Lan Dream". Do niedawna Voo Voo było wolne od polityki, na tej płycie to się zmieniło… Wszystko na tej płycie się zmieniło. [śmiech] Drugi utwór, który wymieniłeś, czyli "Lan Lerd Lan Dream" jest takim moim komentarzem do sytuacji w Tybecie i Olimpiady w Chinach. Specjalnie nie chciałem tego robić koniunkturalnie i wypuszczać go w czasie Olimpiady, która była ewidentnym sukcesem nie sportu, ale propagandy, zresztą bardzo kiepskiej i wyrachowanej, a w dodatku, która otumaniła wszystkich… Ale nie można powiedzieć, że nie było żadnych protestów w tej sprawie… Moim zdaniem, te które były, raczej nie miały sensu. Zresztą jak widziałem przemarsz znicza olimpijskiego przez Włochy, gdzie milicja chińska pluła na dziennikarzy, to sobie pomyślałem, że akceptowanie czegoś takiego jest strasznie groźne. Zauważ, że Europa w tym momencie rozmiękczyła się do tego stopnia, że nie jest w stanie reagować na coś takiego jak Islam, czy chińskie, totalitarne próby zawłaszczenia światem. Myślę sobie, że Olimpiada w Pekinie była jedną wielką kpiną ze wszystkich idei, których mnie uczono od dziecka. Olimpiada była przykładem totalnego triumfu historii obrazkowej i propagandy, nad zdrowym rozsądkiem i nad sercem. Mówiąc najprościej, fajnie byłoby nie nabierać się na to wszystko… Utwór "Barany" to znowu rzeczy o polskim podwórku. Dokładnie o dwóch ostatnich latach z tego naszego podwórka. Moim marzeniem było, że po 1989 roku polityka mnie nie będzie dotykać. Jednak ten ostatni okres był próbą manipulowania ludzkimi namiętnościami i uczuciami, która niestety powiodła się i bardzo głęboko spolaryzowała społeczeństwo, a co najgorsze podzieliła rodziny, przyjaciół, kolegów i spowodowała, że stoimy naprzeciw siebie jak dobermany i nie bardzo wiadomo jak z tego wybrnąć… Przede wszystkim jedna partia ubzdurała sobie, że ich nadrzędnym celem jest nie tyle co zrobienie czegokolwiek dla kraju, ale zniszczenie przeciwnika i czyni to metodami obrzydliwymi... …to według mnie również pokazanie społeczeństwu, że nie istnieje coś takiego jak czystość i zasady moralne w polityce. Jeżeli ktoś tak myślał i miał nadzieje tak jak ja, że można mieć jakieś reguły w polityce, to stracił ją zupełnie. Zobacz, jeśli nawet dziennikarze akceptowali kłamstwo jako formę strategii politycznej, to tutaj jest coś nie tak. Uważam i tych którzy w taki sposób manipulują ludźmi i tych, którzy się na to nabierają niestety za lekko mówiąc ludzi bezmyślnych. Politycy w wyrachowany i wyjątkowo kiepski sposób urządzają sobie życie, a robią to kosztem ludzkich emocji. Wydaje mi się, że żaden kraj nie jest w stanie osiągnąć postępu, jeżeli buduje go na nienawiści. Na nienawiści został zbudowany faszyzm i wszelkie ustroje totalitarne, a do czego to doprowadziło to już wiadomo. Twoim zdaniem, muzycy, artyści, ludzie sztuki powinni angażować się w politykę? Czy lepiej, aby ta sfera pozostała wolna od takich przekazów? Wiesz, jeśli to robią z poczucia serca to oczywiście. Jeżeli ktoś opiera swoje działania na przekonaniach, na tym, że powinien stanąć po jakiejś tam stronie - to tak. Niestety w 99% polscy muzycy robią to z dwóch powodów: po pierwsze z koniunkturalizmu, po drugie dla kasy. Według mnie jest to strasznie obrzydliwe działanie. Znam artystów, nie będę wymieniał ich z nazwiska, którzy z taką samą radością grywali kiedyś na wigiliach u Kwaśniewskiego, z jaką potem stali ramię w ramię z Kaczyńskim, a ja czegoś takiego nigdy nie będę tolerował. Taka postawa z jednej strony jest niestety potwierdzeniem tego, co Kazimierz bardzo ładnie kiedyś zaśpiewał, że "wszyscy artyści to prostytutki", a z drugiej taka osoba staje się właśnie takim totalnie sterowanym baranem. Te dwa utwory, czyli "Barany" i "Lan Lerd Lan Dream", to przykład nielicznej publicystyki politycznej w Twojej twórczości. Czy z biegiem czasu będzie powstawać więcej takich tekstów? Na pewno nie. Na tej płycie, też szczęśliwie od samego początku jest takie motto, że staram się od polityki izolować. Pomimo, że nogami i rękami zapieram się, aby jej nie było, to publicystyka gdzieś tam powraca. Byłbym kompletnym debilem, albo człowiekiem pozbawionym wrażliwości, gdybym udawał, że nic się nie dzieje, że wszystko jest OK. Emocjonalny dołek i patrzenie jeden na drugiego wilkiem, z którego na szczęście wychodzimy, jest niewyobrażalne. Tak skłóconych ludzi w Europie jak my, nie ma w tej chwili. Gdy przyjeżdżam do Polski z jakiegoś wyjazdu zagranicznego, mam wrażenie, że wjeżdżam do jakiegoś skansenu… Powinni nas pozamykać w klatce i pokazywać do czego polityka może doprowadzić. Widziałem po śmierci Geremka pod kościołem stada kobiet z transparentami, które dziękowały Bogu, że go zabrał… To się w głowie nie mieści. Zakończmy temat polityki. Na nowej płycie, co w Waszym przypadku jest dość dziwną historią, nie ma żadnych gości, czy właśnie stąd ten tytuł - "Samo Voo Voo"? No właśnie to jest też polityka… [śmiech] …ale ta, nie wzbudza tylu emocji w narodzie… [śmiech] Zapewne… Nagrywając "Samo Voo Voo", chcieliśmy uwolnić się od bagażu wcześniejszych doświadczeń. Niby jest taka niepisana reguła, że zespoły big-beatowe, komplikują formę. Voo Voo, też miało taki okres, że grało z orkiestrami, później odchodziło od nich, a po czasie wracało… Każdy kontakt z innym artystą, nigdy tego nie ukrywałem jest jakąś pożywką i rozwija, można zawsze czegoś nowego się nauczyć. Również spotykając się w studiu z różnymi artystami, przyjaciółmi, zawsze poznawaliśmy coś nowego. Nie mówię, że już nie będzie takich płyty, bo one na pewno będą powstawały. Ja jestem człowiekiem stadnym i uważam, że sztuka musi rozwijać się w stadzie. Stąd nie wierzę w muzyce w samotników i nie lubię koncertów solowych. Pracujesz już nad czymś nowym? Cały czas. Szczęśliwie uprawiam zawód, który przeplata się z życiem cywilnym. W zasadzie nawet kiedy nie pracuję, to i tak coś tam robię… Mam różne etapy - ten rok był bardzo skoncentrowany na pracy studyjnej i na nagraniach. Efektem tego jest "Męska Muzyka", "Samo Voo Voo", płyta Osjan, Voo Voo z zespołem Haydamaky, pojawiałem się też jako muzyk sesyjny. Najwyższa pora, by zakończyć zobowiązania związane z "Męską Muzyką". Z planowanych 15 koncertów, zrobiło się 50… Słyszałem, że już więcej występów w ramach "Męskiej Muzyki" nie będzie. To nie jest prawda. Fiszu i Emade koncentrują się teraz na Tworzywie, a ja na Voo Voo. Pewnie jeszcze w tym roku zagramy w tym składzie koncerty, gdyż tak jam mówiłem to zapotrzebowanie przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, ale też myślimy już o jakimś nowym projekcie, ale kiedy to nastąpi, co to będzie tego jeszcze nie wiemy. Ile trwała studyjna praca na płytą "Samo Voo Voo"? Mam taką zasadę, która mocno zaskoczyła Maleńkiego i wiem, że w wielu recenzjach pisano, że "Kolegów" nagraliśmy przy wódce w parę godzin… To jest oczywiście bzdura totalna, gdyż po pierwsze: ja wódki nie piję od lat 15, a po drugie w ogóle w pracy studyjnej nie piję. Jednak pracując w studiu, nie przekraczam stu godzin, tzn. mniej więcej wychodzi to tydzień na nagranie materiału i tydzień na miksowanie. Już od dawna, nie uczymy się studia. Jest ono po to, żeby z pełną energią zagrać to co umiemy. Zresztą, najczęściej również wybieramy we wszystkich produkcjach pierwszą wersję. Ale są również i takie płyty, np. "Miasto Mania" Marii Peszek, nad którą pracowałeś ponad dwa lata… Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo mnie to męczyło. Najtrudniejszym elementem dla mnie jest wymyślanie całej koncepcji płyty. Wtedy najbardziej się koncentruję. Później już tylko wchodzę i nagrywam i w zasadzie tego co powstało już nie słucham, gdyż w trakcie pracy spływa ze mnie cała energia. Następnie zastanawiam się, jak nowy materiał sprawdzi się na koncertach. Czy jeszcze w tym roku zdołacie z Voo Voo zaprezentować na żywo nowy materiał? Zaczynamy w grudniu. Nie wiem ile koncertów zagramy, nikt nie jest w stanie tego przewidzieć, gdyż sztuka nie jest dofinansowywana przez państwo i to wszystko będzie zależało od zapotrzebowania. Na pewno nie będziemy grali na siłę, powiem ci więcej - w ogóle zastawaniem się nad ograniczeniem ilości koncertów. Chciałbym zaprezentować "Samo Voo Voo", tylko w takich miejscach, gdzie mam na to ochotę. Mam nadzieję, że nie będziemy za dużo grać. To w sumie też będzie zależało od nas, gorzej byłoby, gdyby okazało się, że nikt nas nie chce. Myślę jednak, że to nam nie grozi… [śmiech] Dziękuję za rozmowę. Również dziękuję.

Jak naród wstanę z kolan. I będę wysoki. I znów się rozpromieni. Ten nasz kawałek ziemi. [Refren: Voo Voo i Hania Rani] Proszę przyjdź już przyjdź. Zanim zacznę się bić. Z tą

Bardzo na czasie słowa piosenki Voo Voo: "Myślę sobie, że Ta zima kiedyś musi minąć Zazieleni się Urośnie kilka drzew Niedojedzony chleb W ustach zdąży się rozpłynąć A niedopity rum Rozgrzeje jeszcze krew. Zimny poniedziałek Gorącą stanie się niedzielą To co nie pozmywane Samo zmyje się Nieśmiały dotąd głos Odezwie się jak dzwon w kościele A tego czego mało Nie będzie wcale mniej... Choć mało rozumiem A dzwony fałszywe Coś mówi mi, że Jeszcze wszystko będzie możliwe Nim stanie się tak Jak gdyby nigdy nic nie było Nim stanie się tak JAK GDYBY NIGDY NIC" tak, tak :) to może jeszcze jajka w oczekiwaniu na wiosnę Dziś piękne słońce, rano wstałam przed siódmą, było -12, a dwie godziny wcześniej -17 ..........hm, myślę sobie, że ta zima kiedyś musi minąć................

Chwyty i tabulatury na gitarę do piosenki Nim stanie się tak wykonawcy Voo Voo Nim stanie się tak Voo Voo - Chords.pl - Dobre miejsce dla gitarzystów (chwyty i tabulatury na gitarę) Zapamiętaj mnie

Myślę o nas, a dusza ma bredzi, Niczego nie można się od niej dowiedzieć, Dialog był trudny, trzeba już dwóch A życia bacik nie daje nam tchu. Podobno ptaki upadły jak ludzie, a jednak bliżej są nieba, siedzę na tyłku z rękami w kieszeniach, a duszy nie tego trzeba... Dumam o nas, a głowa ma bredzi. Na myśl o wieczorze nie mogę usiedzieć. I będzie pięknie i miło ogromnie, niezbyt cnotliwie, niezbyt skromnie. Podobno ptaki upadły jak ludzie, a jednak bliżej są nieba, siedzę na tyłku z rękami w kieszeniach, a duszy nie tego trzeba... Nie mów, że nikt Cię nie kocha, nie, Nie mów, że nikt Cię nie potrzebuje, nie, Nie mów, że nikt o Tobie nie myśli, nie, I nie mów, że nikt nie chce Cię znać. Wystarczy odrobina nadziei Pozytywne myślenie wszystko odmieni. Wystarczy odrobina nadziei Pozytywne myślenie wszystko odmieni Nie myśl, że nic dla Ciebie nie ma, nie, Nie myśl, że nikt o Ciebie się nie troszczy, nie, Nie myśl, że nikt o Ciebie nie dna nie, I nie myśl, że Ty jesteś najgorszy, nie. Wystarczy odrobina nadziei Pozytywne myślenie wszystko odmieni. Wystarczy odrobina nadziei Pozytywne myślenie wszystko odmieni
VOO allows you to watch the contents from wherever you want, as long as there is an Internet connection. By using the VOO Service, you can watch the following: - Mongolian and foreign TV channels. - VOO original serials. - Serials and monologues. - Short content and news. - Kids content for your little ones. - Various exciting TV shows. „Wieczorem w sobotę od nadmiaru wina Oddalam się powoli i zapominam. Zapominam” … i choć nie była to sobota i zabrakło wina to dzięki Voo Voo można było na chwile się zapomnieć i uciec od codzienności. 17 października 2019 roku formacja Voo Voo zagrała w krakowskim Klubie Studio na 100lecie AGH. Ale wcześniej Jerzy Górka Artkiestra wprowadziła przyjemny klimat na wieczór. Panowie zagrali kilka swoich utworów z płyty „Drugie wołanie”. Połączenie art-rocka, jazz-rocka oraz muzyki współczesnej zostało przychylnie przyjęte przez publiczność. Chwila przerwy … gromkie brawa gdy na scenie pojawili się muzycy. Voo Voo w składzie – Wojciech Waglewski – kompozytor, autor tekstów, gitarzysta, wokalista i producent muzyczny; Mateusz Pospieszalski – kompozytor, multiinstrumentalista, wokalista i producent muzyczny, Karim Martusewicz – basista i producent muzyczny, Michał Bryndal – perkusista. Myślę, że Voo Voo jest marką samą w sobie i nikomu ich przedstawiać nie trzeba. Istnieją na scenie od 1985 i było to czuć w każdym dźwięku. Wojciech Waglewski zahipnotyzował mnie swoim głosem i uśmiechem którym przywitał gości. Bezpretensjonalne teksty, połączenie jazzu, rocka i elementy muzyki etnicznej zachwycały cały wieczór. Cały koncert był doskonałym widowiskiem muzycznym. Darek „Filek” Filozof zadbał o najdrobniejszy szczegół w oprawy świetlnej. Myślę, że w całym koncercie można było dostrzec bardzo osobisty świat muzyków. Uważam, że AGH dokonało dobrej decyzji zapraszając tak twórczy zespół jakim niewątpliwie jest Voo Voo z okazji stulecia. Panowie – dziękuje, że mogłam być częścią tego wydarzenia. Foto © Magdalena Woch – Agencja Fotograficzna Muzyczny Kraków Poprzedni Wpis Cracowia Danza na Rynku w Krakowie – fotorelacja Następny Wpis Soundedit ’19 w Łodzi – Złota Jedenastka! Rynek Podgórski w Krakowie. Zapraszamy na finał Dnia Otwartego Magistratu czyli koncert legendarnego zespołu VOO VOO. Początek godz. 17:00, scena na Rynku Podgórskim. Wstęp wolny. VOO VOO to muzyka, opierająca się na połączeniu rocka z folkiem i dużej ilości improwizacji. Zespół zadebiutował na festiwalu w Jarocinie w 1985 roku.
Wstęp Wydawałoby się, że role muzyka i słuchacza podczas występu na żywo są dość sztywno rozpisane. Artysta – poprzez swój występ – staje się nadawcą komunikatu, którego odbiorcą jest widz i słuchacz. Pojawia się jednak pytanie, czy publiczność reagując na występ pozytywnie lub negatywnie nie wysyła w kierunku artysty odpowiedzi? I czy artysta, który podczas swego występu nagle staje się odbiorcą tej reakcji publiczności pozwala jej w jakikolwiek sposób wpłynąć na to, co gra? Jeśli miałoby to miejsce, publiczność z biernego słuchacza stałaby się kreatorem występu, być może nie na równi z artystą, lecz również przyczyniając się do finalnego efektu danego występu. Temat ten był podejmowany rzadko, głównie bowiem zjawisku koncertu naukowcy, organizatorzy i promotorzy przyglądają się by stwierdzić, dlaczego coraz mniej osób przychodzi na koncerty. Z kilku publikacji oscylujących wokół zagadnienia obustronnego wpływu artysty i publiczności wymienić można przede wszystkim pracę Raymonda McDonalda i Greame’a Wilsona1, którzy przeprowadzili wywiady z jedenastoma muzykami jazzowymi. Według ich badań, „Nastawienie [pytanych artystów – MG] do publiczności sięga od niechęci do braku zainteresowania”, publiczność postrzegana jest z pewnym rozdrażnieniem jako grupa, która chce słuchać jedynie znanych sobie piosenek, lub po prostu zainteresowana tylko piciem alkoholu. Interesujące są również wnioski Gaila Branda i którzy (na podstawie wywiadów z siedmioma jazzowymi muzykami i dziesięcioma osobami z publiczności) badali, co wpływa na muzyków podczas występu. Jak się okazało, publiczność znacząco wpływa na muzyka – zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Muzyk stawia publiczności warunki (gram jak gram i mam nadzieję ze się to spodoba): publiczność ma SŁUCHAĆ i nie przekraczać psychologicznych i fizycznych granic. To muzyk dobiera repertuar, publiczność zaś jest doceniana jako katalizator dobrego występu. Muzycy są w stanie ciągłej słodko-gorzkiej walki z publicznością powstrzymując ten negatywny wpływ i biorąc pozytywny. Muzycy nie dowierzają cichej i niereagującej publiczności, ale publiczność rozgadana i głośna, dzieląca się spostrzeżeniami jest również niemile widziana. Do tej pory w Polsce nie opublikowano wyników podobnych badań, niniejsza analiza zdaje się być więc pierwszą próbą zbadania relacji między muzykiem słuchaczem podczas koncertu. W czasie wywiadów, przeprowadzonych w latach 2016-2017 z twórcami grającymi muzykę w całości lub części improwizowaną, zadano pytania o to: czym jest dobry koncert i jak na muzyczny kształt koncertu wpływa reakcja publiczności. Muzycy są na różnych etapach kariery, ich wiek sięga od 21 do ponad 60 lat. Wywiady odbywały się w większości po koncercie danego muzyka. Wybrane cytatyJanusz Siemienas / / Mów póki jeszcze żyję… (śmiech) Jasne. Wiesz, ty na scenie wydajesz się być nieco zamknięty. Masz w ogóle jakiś kontakt w trakcie grania z publiką, czy wyłącznie ze sobą i zespołem? Odpowiedź wydaje mi się oczywista – publiczność i zespół to dwie odrębne rzeczy. Siebie nie słucham, bo nie muszę. Po prostu gram i to się naturalnie dzieje, a energia płynąca z zespołu jest najważniejsza. Jeśli ktoś cię inspiruje, to grasz trzy razy lepiej, niż gdybyś to samo robił sam w domu. Publika może dodać oliwy do ognia, dać doping, bo czujesz, że ktoś chce tego słuchać, ale najważniejsze jest połączenie na scenie. Jeśli gram z przypadkowymi ludźmi i czasem nie podoba mi się jak grają, to robię swoje, ale bez większego zaangażowania. Chcę mieć to za sobą i tyle, ale są takie układy gdzie każdy na siebie wpływa. Tak było w Boogie Chilli. Działało jak trampolina. Kapela, która naprawdę się słuchała i rozumiała. Wystarczyło mrugnięcie okiem. Ktokolwiek coś dołożył, ty się od tego odbijałeś i byłeś nagle jeszcze wyżej! I wtedy całość to był wysoki lot. Wtedy nie słyszałem publiczności, nie do końca w ogóle byłem świadomy co się dzieje. Po prostu czułem energię i nakręcającą spójność. Michał Bryndal / / To teraz pytanie contra i choć domyślam się co powiesz to jednak je zadam – jaki jest wobec tego wpływ publiczności? [długie milczenie] Na moją grę? Niewielki. Publika buduje nastrój. Może być bardzo miło i to dodaje energii. Miesiąc temu byliśmy ze Stryjo w Meksyku i graliśmy w parku dla masy ludzi. Oni byli dla nas, słuchali uważnie, mimo że atmosfera była piknikowa. To potrafi świetnie zadziałać na nastrój na scenie. Wielka radość, ale szczerze mówiąc nie zawsze tak jest… Czasami się cieszę, że gram w odsłuchu dousznym, bo te reakcje bywają nieco inne. Nie mniej – podejście do grania jest jednak u mnie egoistyczne. Gram dla siebie i dla zespołu, dla dobra całości. Chyba jednak wypadkową tego jest zadowolona publiczność. Win – Win. Andrzej Kubiak / 2017 / Wobec tego bardziej koncentrujesz się na tym by mieć kontakt z własnym wnętrzem czy właśnie skupienie na tym, co grają inni muzycy pozwala wywołać ten opisany wcześniej stan? Jaki wpływ na Twoją grę ma publiczność? Szczerze mówiąc rzadko miałem taki komfort, żebym mógł powiedzieć, że mam dobry kontakt z ludźmi, z którymi gram. Raczej to był konflikt (śmiech). Choć też nie do końca – po prostu sytuacje były zmienne. Jak w rodzinie. Bywało trudno, ale zawsze te relacje były dla mnie ważne. I w tym otoczeniu musiałem sobie znaleźć takie miejsce, żeby uzyskać jakąś żywą interakcję – poszukiwałem bliskości, radości w tym byciu razem. Często się nie udawało. Dużo frustracji, braku połączenia i wrażenie funkcjonowania w martwej sytuacji, ale ciągle chciałem używać tych wszystkich okoliczności tak, by wyprowadzić z nich coś dla siebie. I do tego jest mi potrzebny kontakt przede wszystkim z samym sobą. Wtedy mogę coś wypuścić na zewnątrz. Reakcje ludzi nie są mi do końca obojętne, ale przyglądam się im nieufnie i z dystansem, ale też z uwagą i sympatią. Paweł Szamburski / / Dla mnie [dzisiejszy koncert był – MG] trudny – bo są koncerty, które po prostu idą, a są takie, które nie idą i muszę się z nimi zmagać. Przekłuwanie tego wewnętrznego balona wychodzi ostatecznie na korzyść, bo staje się lekcją. Gdy wszystko idzie gładko i człowiek wychodzi zadowolony to często nic z tego nie wynosi, a po dzisiejszym koncercie wynoszę dla siebie sporo, bo a propos zewnętrznej aury, o której wspomniałeś przy okazji Rafała Mazura, to w pierwszym utworze gdy nawiązałem do poetyki słowiańskiej, ludowej poczułem, że bardzo dobrze mi się gra. Później zrobiłem przerwę, odebrałem energię zewnętrzną i okazało się, że, między mną a tą energią, jest jakaś blokada i zacząłem ją przebijać. Przez kolejne 3-4 utwory szukałem jakiegoś klucza by to złamać, a później wróciłem do bardzo spokojnego, minimalnego grania na klarnet sote i wtedy odnalazłem spójność, wewnętrzny spokój i pewność, że to jest dobre i do końca już dobrze mi się grało. Zdecydowanie nie był to łatwy koncert, bo nie wszystko szło po mojej myśli. Raczej był to koncert pracy, szukania, przełamywania trudności, permanentnej uważności na siebie, ale przez to bardzo szczery i intymny. Mam nadzieję, że dla niektórych osób przez to wartościowy, bo mogli odebrać i usłyszeć coś co nosiło znamiona walki i nie było tylko potoczystą wypowiedzią (…) ale to są już bardzo intymne sprawy i myślę, że część ludzi to odbiera, a część zupełnie nie. Mówię o swoim punkcie widzenia i o tym jak to czułem na scenie. Grigor Leslie / / A czym jest dla ciebie dobry koncert i jak się czujesz gdy taki koncert grasz? Na najlepszych koncertach jestem tylko w swojej głowie i nie wiem nawet, że obok jest publiczność. To jest trans. (…) Podłączasz się do jakiejś planety i takie są najlepsze koncerty. (…) Wczorajszy koncert był dobry, nie zwracałem uwagi na publiczność i patrzyłem gdzieś w przestrzeń… Tak, zauważyłem to. I to właśnie jestem ja. Byłem w tej specjalnej strefie, bo bas w sumie sam gra, nie muszę myśleć jaki teraz dźwięk powinienem zagrać. Zagrał sam, mimo że było trochę pod górkę, bo nie najlepiej się słyszałem, ale to też jest w porządku. Gram już na tyle długo, że wiem jaki dźwięk będzie następny, ale wyzwanie polega na tym, że muszę się odcinać od wszystkiego co przeszkadza i przychodzi z zewnątrz. Gdy to się uda wszystko co się dzieje jest klarowne i można naprawdę porozumiewać się z resztą zespołu, bo my tak naprawdę gramy dla siebie nawzajem, choć wiemy, że ludzie przyszli po to żeby coś przeżyć, więc koncert też należy do nich i jest dla nich. Tak naprawdę gram po to żeby Gerry, Piotr i Lewis byli zadowoleni, a publiczność jest tego świadkiem. Czyli reakcja publiczności nie jest taka ważna? Bardzo często nie jest. Jeśli jestem w tym dobrym stanie umysłu, to kiedy publiczność reaguje, to ja patrzę na nich myśląc „o mój Boże! Publika tu jest!” To mnie zaskakuje, ale też pomaga i daje moc! Oni dostają energię od nas, ale też dają swoją w zamian i to wiele znaczy. W Szkocji często gram jazzowe koncerty na kontrabasie i czasem trafia się występ na przykład w restauracji. I to jest przedziwna sytuacja – my wiemy, że zagraliśmy naprawdę dobrze, ja dotknąłem swojego wnętrza, to była TA chwila, utwór się kończy i… nikt nie reaguje, bo oni jedzą obiad! Nie za bardzo mają jak klaskać i wtedy czujesz się jak przekłuty balon, więc jednak czegoś od publiki potrzebujesz. Potem na sam koniec, jak publiczność wychodzi z restauracji, to nagle wszyscy mówią jak było świetnie i myślisz: „o mój Boże więc jednak im się podobało, jednak słuchali!”… To uczucie, że zabieramy publiczność ze sobą w podróż zdecydowanie wpływa na koncert. U nas nikt w zespole nie lubi przerwy i podziału na dwie części – zbudowałeś coś między sceną a publicznością, chcesz iść z nimi dokądś i nagle mówisz stop i potem zaczynasz wszystko od początku, starając się wrócić w to samo miejsce… Wojciech Waglewski / / To jeżeli już jesteśmy przy koncertach, to zapytam jeszcze o to czy reakcje publiczności mają wpływ na muzyczny kształt koncertu? No pewnie – ale nie wiem, co mam powiedzieć? Mają. Jeśli mam otwarte oczy, jest oświetlona sala i widzę, że połowa ludności wysyła smsy, albo rozmawia ze sobą i komentuje, na przykład mój wygląd, albo Mateusza i tak dalej, to musi mieć wpływ. A mówiąc poważnie… Ja myślę, że muzyka rockowa z jednej strony jest muzyką obrzędową i ona musi wynikać z tego, że jesteśmy na tej scenie, ale jednocześnie służy ludziom, którzy przychodzą na koncert. Czasami mamy koncerty takie bardzo oficjalne, w salach typu filharmonia czy teatr, że gramy w ciszy spowodowanej nie tym, że nie ma reakcji, tylko tym, że ludzie są na przykład wtłoczeni w fotele, skrępowani sytuacją – i to jest dla mnie bardzo niekomfortowe. Lubię tych ludzi, lubię czuć, że oni są. Niekoniecznie, żeby śpiewali z nami. Ciężko powiedzieć, co oni mają robić… Przy okazji Voo Voo jest dosyć łatwo, bo tam śpiewamy jakieś refreny – więc śpiewają albo nie śpiewają. Przy okazji WFE na przykład tego nie ma, ale ja słyszę – to znaczy czuję – że oni są, bardzo głęboko. Tak że reakcja ludzi buduje koncert zdecydowanie (…) Ta atmosfera jest bardzo ważna, bo ona powoduje, że się chce. Że się unosi w powietrze, albo się nie unosi. Waldemar Rychły / / A jak [publiczność] wpływa na muzykę? Ja nie jestem mistykiem. Nie wierzę w cuda i do końca tego nie wiem, ale jak gram to czuję ludzi i to czy coś tę muzykę niesie czy nie i czy wytwarza się jakieś napięcie, czy go nie ma i to wpływa na grę. Bardzo. Natychmiast jest lepiej, a ja nie umiem się zaprzeć i odciąć od tego. A kiedy czuję, że ta muzyka jednak nie wchodzi w ludzi, to jest gorzej. Próbuję to przełamać, ale to jest trudne. Powiedziałeś o tym czego nie możesz odciąć. Kiedyś wspomniałeś mi, że bardzo mocno jesteś skupiony na tym co grają inni w zespole, a ja mam wrażenie, że jesteś bardzo skoncentrowany do wewnątrz… Kiedy gram ten rytm i podkład i ktoś się kładzie z solówką, to muszę tego pilnować w tym sensie by muzykę nieść dalej. Tak jak mówiłem wcześniej – ja wyczuwam sytuację. Jeśli czuję odbiór od ludzi, a w zespole wszystko się zgadza, to możemy te formy przeciągać. Jeśli jest inaczej, a ktoś mimo to przedłuża swoją partię, to wykonuję ruch by to skrócić – zmienię dynamikę, uderzę dzwonkami i muzyk improwizujący to odbierze, a ja dam przestrzeń komuś innemu. I tak się dzieje – takie muzyczne porozumienie jest. Pisałeś też o tym, że jestem dzielącym na scenie… No tak. Trochę jakbyś wszystko porządkował. Nie chciałbym tego tak traktować, ale coś takiego się dzieje. Uważam, że muszę reagować i dbam o to, że idziemy cały czas razem. To jest naturalne, tak samo jak to przewidywanie i dawanie sygnałów. Czasem czuję się z tym trochę głupio, że oni tu kreują te piękne solówki, a ja to przecinam i bach! Następny (śmiech), ale oni idą za tym rzeczywiście i ja jestem takim przekaźnikiem. Czyli co, ten kontakt z energią od ludzi wpływa właśnie na długość improwizacji? Tak. Przede wszystkim. Maciej Sobczak / / Powiedziałeś wcześniej o podawaniu ludziom muzyki w konkretny sposób – jaki wpływ na twoją grę ma publiczność i co sprawia, że koncert jest dobry? Ma bardzo duży. To pewnie też banał, ale muzyk, aktor, ktokolwiek, kto występuje prosi o więź. O to, żeby nastąpiła reakcja i jak jej nie ma, to robi się smutno. Zdarzało nam się grać koncerty, kiedy ta reakcja była mocno ograniczona, szczególnie podczas takich najdziwniejszych koncertów, kiedy grałem dużo utworów wciąż wspominanej przeze mnie wcześniej Morfiny. (…) Zdarzają się występy, kiedy ludzie nie wiedzą z czym to zjeść i dopiero na samym końcu, kiedy ich ośmielisz, zaczyna się takie nieśmiałe, lekkie klaskanie i oczywiście, że świetnie się czuję, kiedy od początku jest ta interakcja, kiedy ludzie wiedzą po co przyszli i dają mi carte blanche, czyli nie muszę się spinać, kłaść gitary na plecy, odstawiać jakichś chałupców, tylko mogę uderzyć akord i uśmiechnąć się do nich. Wtedy z każdym kolejnym utworem gra się lepiej i gra się dla nich. Tak ma chyba każdy? Zdziwiłbyś się (śmiech). Tak? Wiesz, ja nie potrafię się całkowicie wyabstrahować na scenie, to znaczy potrafię, ale to jest szpetne uczucie. Kiedyś z powodu emocji czy nerwów potrafiłem się bardzo mocno zamknąć, czy też znieczulić jakimiś pigułkami. Wtedy te koncerty nic nie znaczyły. Były złe dla ludzi i złe dla mnie. Równie dobrze mógłbym wejść wtedy do piwnicy i zagrać to do ściany. Marek Pospieszalski / / Powiedziałeś o wpływie jednych czynników na drugie. Jak bardzo podczas koncertu masz kontakt ze sobą, a na ile czerpiesz z tego co dzieje się na zewnątrz? Na mnie działa otoczenie i wszystko, co się wydarza dookoła. Skład, którego dziś słuchałeś to też specyficzna historia i zupełnie inna kategoria, ponieważ ja granie z tatą traktuję bardzo blisko i osobiście. Więzy krwi i relacja między nami sprawia, że gdy widzę, że on ma słabszy dzień, albo jest zestresowany, to też bardzo silnie to odbieram. Na mnie też ogromnie odciska się reakcja publiczności – jak ludzie dają mi sygnał, że chcą więcej, to potrafię pójść za tym bardzo daleko i wówczas wspólnie się bawimy. Dla mnie publiczność jest współtwórcą tego, co się dzieje – jesteśmy w jednej przestrzeni, coś się buduje i wytwarza, a bodźce, które dostaję, naprawdę zmieniają muzykę. Tomasz Pawlicki / / To ile jest dla ciebie muzyki w nutach, a ile w artykulacji i wykonaniu? Jakie są te proporcje? Ciężka sprawa. Na pewno duży wpływ na mnie ma kontakt z publicznością. Odnajduję jakieś połączenie z słuchającymi i czuję swoiste odbicie, ono powraca i pozwala mi się bardziej otworzyć. To właśnie wpływa na liczbę improwizacji! Wtedy na więcej sobie pozwalam, jakieś dziwne techniki, dźwięki poboczne, onomatopeiczne, gwizdanie… Wówczas wiem, że mogę zaostrzyć tę zupę (śmiech). Piotr Narojczyk / / Pytanie, które mi przyszło do głowy bezpośrednio po dzisiejszym koncercie – czym jest dobre wewnętrzne przygotowanie do koncertu i skąd bierze się tak wysoki, powtarzalny, poziom energii z twojej strony na niemal każdym występie? Zawsze mam wrażenie, że traktujesz instrument jak swojego wroga – jakbyś był na harmonijkę każdorazowo zły… Gram zawsze tak, żeby onieśmielić publiczność. To jest mój cel, co nie znaczy, że gram dla ludzi, wręcz przeciwnie – gram dla siebie i dla zespołu, żeby pokazać jak dobrzy jesteśmy. Nie chodzi o to, żeby ktoś klaskał – jak nie klaszcze to tym lepiej, bo to podnosi poziom zdenerwowania, a kiedy on jest wysoki to wiem, że ludzie przeżyją coś co będą pamiętali na długi czas i wtedy nie ma żadnych ograniczeń. Na scenie właściwie wszystko jest możliwe – nie możesz ukryć emocji, a jak je nieelegancko wyplujesz, wyrzucisz, wyrzygasz, to jest ci to, w pewnym sensie, odpuszczone. Taki rodzaj katharsis czy spowiedzi. Publiczność jest tylko obserwatorem. Jest bierna i obecna tak samo jak statyw do mikrofonu – potrzebujesz go, musisz wiedzieć jak go ustawić by ci służył, ale on nie może się chybotać i ci przeszkadzać. Z drugiej strony, dobra publiczność to taka od której czujesz odbiór. Mogą być trzy osoby i wiesz, że one czują to co się dzieje i to jest dobra publiczność, a mogą być 3 tysiące i może to być fatalna publika, więc ilość nie ma znaczenia. Znaczenie ma odbiór i to co publika oddaje – gdzieś metafizycznie jesteś w stanie się z nimi połączyć. No dobra, a ten kontakt z energią zewnętrzną zmienia muzykę czy nie? W przypadku naszego zespołu zdecydowanie zmienia, bo żywisz się tym co dostajesz, ale to nie zabrania ci postępować z nimi ostro i w pewnym sensie przedmiotowo. Traktujesz ich niemal jak wynajętą dziwkę, muszą przyjąć to na co ja mam dzisiaj ochotę, choć to oni płacą (śmiech). Jeśli jesteś w dobrym humorze i czujesz, że dostajesz dużo, to jesteś dla nich czulszym kochankiem, patrzysz im głęboko w oczy i pozwalasz na więcej, ale jak czujesz, że oni są dla ciebie stalowi i źli to zaczynasz im pokazywać kto tu rządzi i, że nie zawahasz się użyć pasa. Zresztą oni tego chcą! Chcą żebym to ja ich posiadł. Co nie oznacza, że nie szanuję naszej publiczności! Wręcz przeciwnie, chodzi jednak o to by to było całkowicie szczere i ja tak odbieram sztukę i uważam, że muzyka w dzisiejszych czasach jest za delikatna i zbyt uprzejma. Kiedyś muzycy byli skurwysynami, byli niebezpieczni i ich muzyka była niebezpieczna. Jak szedłeś na Jamesa Browna to się kurwa bałeś. Nie wszedłbyś na scenę do Jamesa Browna. Teraz jak wejdziesz na scenę, to cię ściągnie ochrona i po sprawie, a James Brown albo by ci dał w ryj, albo by cię zastrzelił. Uwielbiam niebezpieczną muzykę i lubię się bać artysty. Jak czuję się komfortowo i on mnie wciąga w jakąś grę to to jest kabaret. Lubię też gdy ludzie mnie tak postrzegają – „spojrzę na niego, dam jakiś pozytywny sygnał, ale nie podejdę i nie przybije mu piątki”, wiesz o co chodzi. I tak samo z koncertem – chcę by on był jak najdalej od tego co nas dziś otacza. Teraz społeczeństwo jest pokojowe, tolerancyjne, wszystko można do każdego powiedzieć, miłość i przyjaźń… Brak mi w tym pewnego charakteru, który koncert – uważam – powinien mieć i dać. Ten rodzaj spięcia, przeżycia i przyjęcia czegoś na granicy – sztuka powinna taka być. Sztuka nie powinna cię relaksować, powinna trzymać w niepewności, przytłaczać, powodować konfrontację. Właśnie wtedy przekaz jest prawdziwy. Tomasz Gwinciński / / A co w ogóle buduje dobry koncert i jak na jego kształt wpływa publika? Publiczność jest bardzo ważna i zwłaszcza gdy grasz dużo koncertów pod rząd, możesz myśleć, że czasem publika jest bardzo trudna czy wręcz niechętna tobie i przebijasz się jak przez ścianę. Na dobry koncert składa się wiele czynników, ale gdy coś takiego się wydarza, to masz poczucie wewnętrznej kompatybilności z tym, czego używasz w dźwięku. Nie masz wrażenia, że cokolwiek cię ogranicza i żadna ocena tego nie zmieni, bo udaje ci się pozostać swobodnym przez cały koncert i nie wpaść w żadną pułapkę czy to przypodobywania się, czy odgrywania jakiejś strasznej nędzy z przeszłości… Można powiedzieć, że to droga od Pink Ponga do King Konga. Pozostajesz żywy, a jednocześnie pełen radości i zachowujesz tę dziecięcą radość tworzenia. To może mieć miejsce na poziomie bardzo poważnym, jak jakieś dzieło symfoniczne, czy koncert skrzypcowy, ale może też dotyczyć najprostszego rocka, bo ta energia najprostszej świeżości i kompletnie nieobecnej, jakiejkolwiek rutyny, powoduje, że wiesz, że to był dobrze zagrany koncert. Tak jak dziś. Czytałem, że żaden występ Dylana nie był taki sam, a on czuł, że za każdym razem musi uzyskać efekt spotkania z jakąś niewiadomą w sobie. On nie wie i z tym swoim „nie wiem” musi być obecny na koncercie, a publika ma wtedy wrażenie totalnej nieprzewidywalności. Dlatego warto słuchać, być skupionym i ostatecznie zaskoczonym, bo potem czujesz się oczyszczony i wyzwolony. Wychodząc z takiego koncertu myślisz sobie, że nie jest tak wcale kurwa źle, że życie jest piękne i ma sens, bo jest w nim jakaś tajemnica. A jak jacyś goście przyjeżdżają zagrać, tylko po to by zarobić kasę, to natychmiast wszyscy są zdołowani. Przeprowadzone wywiady: analiza i wnioski Z przedstawionych wyżej wypowiedzi muzyków wynika, że relacja muzyk-słuchacz podczas występu nie jest tak jednoznaczna, jak sugerowałyby to prace MacDonalda, Wilsona i Branda et al. Zauważyć można podział na muzyków, dla których podczas występu najważniejsza jest reakcja pozostałych członków zespołu i na tych, dla których najważniejsza jest reakcja publiczności. Dla muzyków z pierwszej grupy, koncert tworzony jest na scenie, buduje go relacja między członkami zespołu (Siemienas, Bryndal). Wpływ publiczności może być jedynie pozytywnym dodatkiem, muzycy starają się nie odbierać negatywnych reakcji słuchaczy. Pojawia się tu również głos sugerujący, iż – jeśli z różnych przyczyn między zespołem nie ma dobrej atmosfery podczas występu – artysta nie szuka oparcia w publiczności, lecz w samym sobie (Kubiak). Ma to również często miejsce podczas występów solowych (Szamburski). Dla jednego z muzyków publiczność czasem jest tak nieistotna, że potrafi zapomnieć o jej obecności (Leslie). Muzycy z drugiej grupy zdają się ulegać wpływowi publiczności, to ona buduje atmosferę koncertu (Waglewski), to dla niej grają (Sobczak). Zdarza się też muzykom zapraszać słuchaczy do współtworzenia występu – nie poprzez ich bezpośredni udział lecz dostosowując wykonywany utwór do reakcji publiczności (Rychły, Pospieszalski, Pawlicki). Dotarcie do publiczności (Gwinciński) czy wręcz jej zdominowanie, podporządkowanie sobie (Narojczyk) staje się nadrzędnym celem koncertu, tym czynnikiem, który sprawia, że można go uznać za udany bądź nie. Co decyduje o przynależności muzyka do którejś z grup? Jedynym elementem odpowiedzialnym za wpływ publiczności na wykonywaną w danej chwili muzykę wydaje się być nic innego jak tylko i wyłącznie… osobowość samego muzyka. Niniejszy artykuł był oryginalnie odczytem podczas drugiego dnia konferencji MUTE 3, o podtytule: Fani, przeboje i sceny odbywającej się w Krakowie w dniach 18 – 20 maja 2018 roku, zaś treść całych rozmów została w 2018 roku wydana w książce „o muzyce się NIE gada”. Redakcja, research, pomoc merytoryczna: Magdalena GemingFotografia: Renata Domagała Bibliografia: Brand, G. i in. The reciprocal relationship between jazz musicians and audiences in live performances: A pilot qualitative study. “Psychology of Music” 2012,nr 40(5), s. R. & Wilson, G. Musical identities of professional jazz musicians: A focus group investigation. “Psychology of Music” 2005, nr 33(4), s. B. & Burges, M. Creating voice, creating being: An interpretative phenomenological analysis of jazz musicians’ experiences. “Existential Analysis” 2011, nr 22,
Voo Voo; Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic nie było Lyrics "Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic nie było" is a song by Voo Voo. It is track #12 from the album 21 that was released in 2006. The duration of this song is 04:06.

niedziela, 9 listopada 2014 godz. 19:00 bilety 20 zł - już dostępne tel. kasa 32 733 88 01 informacja: 608 200 457 miejsce: sala teatralna PKZ koncert w ramach ZAGŁĘBIEWOOD Jak nazwać sztukę "VOO VOO"? Jest kłopot z klasyfikacją...To, co gramy jest wynikiem sumy doświadczeń muzyków VOO VOO. Myślę, że to się wpisuje w ogólny pejzaż muzyki współczesnej, która najczęściej jest dziś eklektyczna. To znaczy zawiera elementy muzyki klasycznej, etnicznej, jazzowej, rockowej i nawet tanecznej. Muzyka w ogóle, gdzieś od końca lat 70. staje się coraz bardziej eklektyczna. Mówię tu o muzyce w sensie bardziej masowym, muzyce wręcz rozrywkowej, a nie o tym, co robił np. Miles, czy Coltrane. Mam więc w pamięci dokonania Davida Byrne'a, Adriana Belew, Briana Eno, którzy w sposób bardzo naturalny czerpali z wielu kultur. I były to kompletnie nie obliczone spekulacją muzyczne spotkania... Wydaje mi się, że jeśli ktoś chce rozwijać muzyczny warsztat, musi się skłaniać ku innym kulturom, ponieważ każda z tych kultur uczy czegoś innego. Kultura afrykańska uczy fantastycznych podziałów rytmicznych, kultura Japonii uczy takiego zupełnie odmiennego wewnętrznego napięcia związanego z muzyką, kultura Indii uczy z kolei jak "okiełzać trans", itd. W naszym przypadku, muzyka jest bardzo osobistą formą wypowiedzi. Na nią składają się, z jednej strony doświadczenia jazzowe Mateusza, Karima i moje, a z drugiej - Stopy - perkusisty o zdecydowanie rockowej proweniencji. To, co nasz łączy w sposób najbardziej oczywisty z jazzem - to właśnie ta otwarta formuła grania. Nasze piosenki, bo przecież VOO VOO jednak najczęściej nagrywa piosenki, traktujemy jako "punkt wyjścia", trochę jak standardy jazzowe, w spotkaniach z najrozmaitszymi muzykami. I w studio, ale zwłaszcza na koncertach. Na to wszystko nakładamy czasem, bo przecież nie zawsze, nasze fascynacje muzyką innych kultur... Dziś te elementy etniczne w naszych piosenkach są bardziej pochowane, nie znaczy to wcale, że oto mniej etniczne... Co jeszcze? Nie lubimy się powtarzać. Mam przekonanie, że uprawianie zawodu muzyka jest dla wszystkich członków zespołu VOO VOO okazją stworzoną do tego, by zaryzykować gesty prawdy. W momencie, gdy czujemy, że się mechanizujemy, powtarzamy - musimy natychmiast to zerwać... Każda z płyt VOO VOO jest elementem poszukiwań. Niekiedy płyta zamyka pewien etap, poczym zajmujemy się już odmienną, czasem krańcowo odmienną materią dźwiękową. Ale nie zawsze sąsiedztwo kolejnych realizacji jest do zatarcia - wyznaje Wojciech Waglewski. Więcej informacji: TRASA KONCERTOWA Jesień 2014 Poznań – Eskulap Szamotuły - Kino Halszka Dąbrowa Górnicza - Pałac Kultury Zagłębia Kraków - Rotunda Racibórz – Przystanek Kulturalny Koniec Świata Opole - NCCP Łódź - Wytwórnia Gdańsk - Żak Ustka - Dom Kultury Olsztyn - CEiIK Greifswald - Niemcy - Theater Vorpommern Toruń - Lizard King Lublin - Teatr Stary Wałbrzych - A' Propos Gomunice - Bogart Warszawa - Teatr Studio Kęty - Dom Kultury Wrocław - Sala Gotycka w Starym Klasztorze Augustów – Kino Iskra Białystok – Zmiana Klimatu Czeremcha – Gminny Ośrodek Kultury Łomianki – Jazz Cafe Chełm – Atmosfera Radom – Klub Lemon Sztum – Kino/Teatr Powiśle Kartuzy – Szynk Tabaka Zielona Góra – Kawon Gniezno – Młyn Włocławek – CK Browar B. patronat medialny

Najważniejsze jest to, że zjawisko o którym piszę, nie dotyczy najnowszego albumu zespołu Voo Voo, zatytułowanego "7". Jest wręcz dokładnie odwrotnie. Już na etapie zajawek utworu "Środa", które pojawiały się w internecie, do mnie przynajmniej kompozycja ta przylgnęła całkowicie i rozbudziła ogromny apetyty na więcej. Myślę jednak To tylko się śniło Że było tak miło I niebo było tuż Myślę jednak Że było dość ładnie Nim bezprzykładnie Opuścił mnie Anioł Stróż Śniło mi się A może tak było Może zmyśliłem A w końcu kto to to dziś wie Znowu kara Chociaż próbuję Chociaż się staram A jednak dopadła mnie Gdybym tylko ciut Znalazł w sobie sił Jakoś podniósłbym się i żył Gdybym tylko chciał Gdybym tylko mógł Żyłbym znowu jak młody bóg Jest nadzieja Trochę wieje I znowu to czuję Zaczyna powiewać też mnie Widzę przecież Buja te liście I oczywiście Zaczynam bujać się Gdybym tylko ciut Znalazł w sobie sił Jakoś podniósłbym się i żył Gdybym tylko chciał Gdybym tylko mógł Żyłbym znowu jak młody bóg I namolny głos Co tak karcić chce Mógłby na chwilę zamknąć się I gdyby piekielny dzwon Co tak upierdliwie brzmi Choć na minutę opadł z sił Gdybym tylko ciut Znalazł w sobie sił Jakoś podniósłbym się i żył Gdybym tylko chciał Gdybym tylko mógł Żyłbym znowu jak młody bóg Poza tym każdy z nas realizuje się poza Voo Voo i to wszystko dodatkowo eksploduje na naszych koncertach. Na razie nie myślę więc o takich jubileuszach, tym bardziej, że zespół mam - To podróż przez okolicę, w której mieszkam. To płyta o naszych relacjach z sąsiadami i bliskimi - mówi o albumie "Za niebawem", który ukazał się 15 lutego Na płycie rozlicza polityków i media, krytycznie odnosi się też do duchowieństwa. "Jest na tej płycie prztyczek, na który Kościół w pełni sobie zasłużył, wtrącając się do polityk" - Kiedy myślę o hipisach, to zawsze widzę to słynne zdjęcie młodych ludzi wtykających kwiaty w lufy stojących naprzeciw nich żołnierzy. Tego nam trzeba – podkreśla Zestawiając czasy Woodstock ’69 i obecne, zauważa spore różnice w odbiorze muzyki. "Żyjemy zupełnie w innych czasach. W latach 60. i 70. słuchało się muzyki bez przerwy. Ona była manifestem, sposobem na uwiedzenie kobiety, powodem do zawiązywania przyjaźni" 15 marca koncert Voo Voo w Łodzi w Klubie Wytwórnia, 16 marca w Poznaniu – w CK Zamek, 17 marca w Gnieźnie – w Młynie Przemysław Bollin: Ten album opowiada o domu, czyli Polsce. Wojciech Waglewski: To podróż przez okolicę, w której mieszkam. Właściwie cała płyta opowiada o naszych relacjach z sąsiadami i bliskimi. Co widzisz, jak patrzysz na nasz kraj? Dobrze jest z polską kulturą. Mamy trzech polskich jazzmanów w ECM-ie, najbardziej ekskluzywnej europejskiej wytwórni płytowej z jazzem i klasyką. "Polka" Wojtka Mazolewskiego znalazła się wśród pięciu najlepszych płyt na świecie [według amerykańskiego "Down Beat Magazine" – przyp. PB]. Do tego pojawienie się prawdziwych gwiazd popowych jak Dawid Podsiadło, Brodka. I ja. (śmiech) Dobrze jest z filmem, literaturą. Masłowska, Twardoch, świetny debiut pani Klickiej, Olga Tokarczuk. Sukcesy klasyków, śpiewaków, pianistów, fantastyczne międzynarodowe miksy Wacława Zimpla, Mikołaja Trzaski… A co cię niepokoi? Media, które za tym nie nadążają. Nadal nie ma w nich sztuki, nadal oglądacz srebrnego ekranu nie jest w stanie odróżnić trąbki od saksofonu, a nawet wyobrazić sobie jak owe instrumenty wyglądają. Może natomiast godzinami w pięciu programach informacyjnych oglądać naparzających się wzajemnie polityków, najczęściej mówiących jednocześnie, kompletnie niedyscyplinowanych przez prowadzących, gdyż na przemocy słownej rosną słupki oglądalności. Przecież w internecie nie tracimy czasu na oglądanie ludzi, którzy przekazują sobie znak pokoju, interesują nas tylko wiadomości o tym, kto komu coś tam. Chcemy mięsa. Nie jestem przekonany co do tego symetryzmu, to nie jest podział tylko na dwie frakcje. To wszystko się wpisuje w nasze odwieczne podziały i przy zasięgu dzisiejszych mediów jeszcze je powiększa i ugruntowuje. A my stajemy się mentalnymi niewolnikami owych wiadomości. Im bardziej są tajemnicze, tym rzekomo bardziej niezależne. Im bardziej chamskie, tym bardziej przeciwstawiają się politycznej poprawności. Przykazanie o niedawaniu fałszywego świadectwa nie obowiązuje już od dawna, przyzwoitość stała się nudna. Lubimy się nie lubić. Wojciech Waglewski Polityków wybieramy na podstawie ich wyglądu, bo przecież trudno ich zrozumieć. Każdy z nich ma dla nas ofertę pełnych portfeli, świetlanych emerytur i kaski na każde życzenie, tylko nie za bardzo tłumaczy, komu je zabierze. Leczymy się za to tak, jak nasi dziadkowie, bo pradziadkowie mieli chyba lepiej, stojąc godzinami w kolejkach, czekając miesiącami na zabiegi. Żyjemy na nieustannym wk*****. On stał się naszym tlenem. Myślę jednak, że tak w głębi ducha jesteśmy dobrzy. Potwierdza to nasza chęć pomocy innym okazywana w czasie zbiórek na WOŚP czy Caritas. Właściwie chęć pomocy każdemu, kto się o to do nas zwróci. No może z wyjątkiem uchodźców, a zwłaszcza kolorowych. Śpiewasz o tym, że nie chcemy przyjąć uchodźców, a uważamy się za chrześcijan. No i coś mi się tu nie zgadza. To o tyle kuriozalne, że nikt do nas uchodzić na razie nie chce. No ale to jest znowu wynikiem drenażu naszych mózgów przez media i polityków, którzy na naszych lękach przed obcymi, nienowych przecież, jeśli przypomnimy sobie historię braci Aria, zbijają sobie swój kapitalik. Ta nasza dobroć jest starannie zasłonięta agresją, bo może się jej wstydzimy, bo to takie niemęskie czy coś. Zresztą od napisania "Floty Zjednoczonych Sił" minęło ze 30 lat, mam nadzieję, że to w końcu w sobie odkryjemy, uwolnimy się od indoktrynacji mediów, zaczniemy uczestniczyć w życiu politycznym, wybierzemy sobie polityków z prawdziwego zdarzenia, wykształconych, z poczuciem misji i uwierzymy w siebie. A o samych sobie będziemy wyrażać się tylko z podziwem i uwielbieniem. O tym troszkę jest nasza płyta. W teledysku do "Się poruszam 1" tańczy Nadia Vadori-Gauthier, francuska performerka, która po zamachu na redakcję "Charlie Hebdo" codziennie, minutą tańca wyraża swój sprzeciw wobec nienawiści. Teledysk opublikowaliście 14 stycznia, tego samego dnia zmarł Paweł Adamowicz. To jest dramatyczny zbieg okoliczności. Ten tekst napisałem w marcu zeszłego roku. Nadia tańczy wśród żółtych kamizelek, wierząc, że jej taniec może stać się alternatywą wobec przemocy. Nasza piosenka jest raczej o tym, że powinniśmy się odwrócić tyłem do manipulacji dokonywanych na naszych emocjach i nie dać się zniewolić mediom, politykom, podejrzanym ideologiom itd. Wierzę w wolnomyślicielstwo. Kiedy byłem młodym człowiekiem, uważałem, że jedyną możliwą ucieczką od zła jest tworzenie rzeczy pięknych. I one powstawały. Komeda, Anawa, Niemen, świetne kino. Mam nadzieję, że i tym razem sztuka dostarcza nam mnóstwo tej pozytywnej energii. Mamy festiwal Owsiaka, który pełni formę wspólnotową. Przez kilka dni pół miliona ludzi żyje w zupełnie innej rzeczywistości. W "Dzie ci kwiaty 1" śpiewasz o potrzebie wierności jednej idei. To jest polemika ze zdaniem, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Posługują się nim nasi politycy w celu usprawiedliwienia swej wolty ideologicznej, kiedy to z pobudek czysto merkantylnych zmieniają sobie partię. Moim zdaniem zdrada zdradą pozostaje i żadne barwne zdanie owego faktu nie zmieni. Ja opowiadam się za stałością poglądów. Część z nich może modyfikować nauka, ale Dekalog nic nie stracił, a nawet, niestety, bez przerwy zyskuje na aktualności. Na płycie "Świnie" śpiewałeś o tym, że "nie ma Boga/nie ma Boga tutaj/nie ma Boga wśród nas". Teraz wraca ten problem. Jest na tej płycie pewien prztyczek, na który Kościół w pełni sobie zasłużył, wtrącając się do polityki i nie reagując na nasze narodowe waśnie, a przecież wielokrotnie w historii spełniał rolę mediatora. Komercjalizacja tej instytucji czasem też bywa dość zabawna. Piosenka „Z ostatniej chwili” rzeczywiście powstała za pięć dwunasta. Składałem już materiał, gdy przeczytałem o tym, że można się wyspowiadać w wagonie. Brakuje nam autorytetów? One są, tylko robimy wszystko, żeby je nieustannie podważać. W moim zawodzie uprawianie go bez obecności mistrza, czyli właśnie owego jest niemożliwe. Ja miałem ich kilku i ich wpływ na moją muzykę, ale i stosunek do świata jest nie do przecenienia. Myślę, że musimy trzymać się naszych mędrców, bohaterów, bo żyje ich jeszcze bardzo wielu. Ludzi, którzy bronili nas przed wrogami, którzy rozsławiali nasz kraj, kulturę, wiedzę, szlachetność. Przede wszystkim ich powinniśmy bronić przed kłamstwem, złością i agresją. Rozejrzyjmy się wokół i szanujmy. Są wśród nich politycy niestety najczęściej już w polityce nieuczestniczący, są prawdziwi twórcy naszej niepodległości, którzy w czasach, kiedy większość pielęgnowała swoje PZPR-owskie kariery, walczyli, siedzieli w więzieniach, a teraz niejednokrotnie są opluwani przez media. To podłość zasługująca na największe potępienie, bo nie dość, że szkaluje tych ludzi, to wykoślawia naszą historię dla doczesnych małych interesików. W tym roku mija 50 lat od słynnego Woodstock ‘69. W tym roku festiwal zagra ponownie, a wy na płycie pytacie, gdzie ci hippisi. Dlaczego? Kiedy myślę o hipisach, to zawsze widzę to słynne zdjęcie młodych ludzi wtykających kwiaty w lufy stojących naprzeciw nich żołnierzy. Tego nam właśnie trzeba. Odpowiedzieć na wszechobecną agresję spokojem. Trzeba nam wyluzowania, spokoju, namysłu i zastanowienia, dokąd zmierzamy. Potrzeba nam Floty Zjednoczonych Sił. Może wspólnota zawiązująca się na koncertach i festiwalach może być kołem ratunkowym, choć na chwilę? Może tak być, ale trzeba pamiętać, że żyjemy zupełnie w innych czasach. W latach 60. i 70. słuchało się muzyki bez przerwy. Ona była manifestem, sposobem na uwiedzenie kobiety, powodem do zawiązywania przyjaźni. Mimo przaśności Polski Ludowej, a może właśnie dlatego, przynajmniej raz w tygodniu bywało się na koncercie. Breakout, Niemen, Jazz Jamboree. Filharmonia pękała w szwach, kiedy grał Michał Urbaniak. Muzyka była naszym życiem i naszą wolnością. Była remedium na wszystko. Na prywatkach słuchało się płyt, potem się gadało, potem znowu słuchało. Kiedy w klubie grał DJ, miał 15 osób na parkiecie. Jak grała kapela na żywo pod sceną, był tłum. Teraz proporcje się zmieniają. Życie i kontakty międzyludzkie wyglądają jak u Banksy’ego. Para się całuje, patrząc jednocześnie w telefon komórkowy. Ja tego nie potępiam, zauważam jedynie pewne zmiany. Rytm życia jest inny. Foto: Materiały prasowe Okładka płyty Voo Voo, "Za niebawem" W tej chwili zasuwamy na dobrobyt 48 godzin na dobę, a muzyka ma nam w tym nie przeszkadzać. Jedynie trzydniowe festiwale to jest świat. Grzmocą w nas dźwiękami po osiem godzin dziennie w… Ale nasza percepcja przygotowana jest na góra trzy godziny. To fizjologia. Nie słuchamy więc, tylko się nagrzmacamy. W tanie nagrzmocenia owego wyłączamy raczej umysł i jakiekolwiek myślenie o wspólnotowości jest nam niepotrzebne. Dlatego też, kiedy ktoś ze sceny rzuci jakieś hasło o wymowie politycznej, ludność krzyczy, spadaj, bo przyszła tu zapomnieć o swej sromocie tyrania w korporacji przez rok cały. W związku z tym myślę, że Marley, który doprowadził do podania sobie ręki przywódcom odpowiedników naszego PiS-u i opozycji, już nam się nie przytrafi. Trudno, trzeba jakoś z tym żyć, ale próbować warto. Chcesz wstrząsnąć młodymi ludźmi? Człowiek w moim wieku może wstrząsnąć innymi, na przykład ściągając koszulę. Robi to nieprzerwanie od lat Iggy Pop, ale to jedynie wstrząs estetyczny i dość dyskusyjny, gdyż wydaje się wtedy, że występuje w jakimś bardzo niewyprasowanym wdzianku. Może chciałbym, żeby te 50 proc. ludzi nieuczestniczących w życiu politycznym, a co za tym idzie w ich własnym życiu, robi sobie krzywdę, gdyż chcąc nie chcąc polityka włazi do naszych domów z buciorami. A wolność, którą teraz mamy, nie jest nam dana na zawsze i bezwarunkowo. Kup bilety na koncerty Voo Voo w Łodzi, Poznaniu, Białymstoku, Damasławku i Rypinie (ar)
Lyrics & Chords of Myślę Sobie że by Voo Voo, 62 times played by 15 listeners - get pdf, listen similar
Michał Bryndal – perkusista głównie kojarzony z działalnością w zespole Voo Voo. Warto również wspomnieć o takich projektach, jak Wojtek Mazolewski Quintet czy Stryjo. Podwójny magister sztuki, absolwent Wydziału Sztuk Pięknych na UMK w Toruniu, jak również Instytutu Jazzu na Akademii Muzycznej w Katowicach. Perkusista znany ze spokojnej stonowanej gry dopasowanej do danego kontekstu muzycznego. Niewątpliwie mocną strony tego artysty jest umiejętność improwizacji, o której sporo już zostało powiedziane podczas filmu realizowanego przez kanał Tajemnice Polskich Mistrzów Perkusji w ramach projektu Kultura w Sieci. W najbliższym czasie, poprowadzi również warsztaty perkusyjne w formie online we współpracy ze szkołą Drum Academy. -Przede wszystkim dziękuję bardzo, że zgodziłeś się poświęcić czas na rozmowę. Chwilę o początkach. Jak to się stało, że wybór padł na perkusję? W końcu los początkowo kierował Cię na fortepian. Tak, poszedłem do szkoły muzycznej z podstawówką, bo tam posłali mnie rodzice. Początkowo wybór padł na fortepian, ale nie byłem zapalonym pianistą. Nie chciało mi się ćwiczyć, nie ciągnęło mnie do tego… W czwartej klasie pojawiła się opcja na wybór innych instrumentów i w sumie też dość bezwiednie wybrałem zaproponowaną mi perkusję. Myślę, że byłem ciut zaskoczony tym, że na tej “perkusji” w klasie perkusji się nie gra. Werbel, kotły i tzw. “drabinki”- ksylofon i wibrafon. W sali perkusyjnej stał set z blachami (Premier APK i blachy Paiste Alpha). Grali na nim starsi koledzy. Ja się przyglądałem i wiadomo, że granie na zestawie to był szpan. Podglądałem, sam uczyłem się, potem pojawiło się granie z ludźmi, zespoły, warsztaty jazzowe itd.. -Jaki wpływ na Twoją karierę miało wykształcenie muzyczne? Było potrzebne? A może dałbyś radę i bez niego? Każde kolejne doświadczenie buduje nasz styl, osobowość muzyczną. Gdybym poszedł inną drogą, byłbym kimś zupełnie innym. Myślę, że to fajnie, że w naszym słabym systemie edukacji większość roboty na początku wykonałem sam. Nie miałem nauczyciela perkusji, który by mnie prowadził za rączkę. Rodziło to masę frustracji, szukania itd. Ale wierzę że to ukształtowało mnie indywidualnie. Z kolei nauka na Akademii Muzycznej w Katowicach zaowocowała masą znajomości i kontaktów… -Twój egzamin w szkole muzycznej był podobno mocno związany z… Zenkiem Martyniukiem. Opowiedz o tym coś więcej. Chodzi nie o egzamin w szkole muzycznej, a koncert dyplomowy na Akademii Muzycznej w Katowicach 🙂 Rzeczywiście, do programu koncertu, który wykonałem z trio Stryjo (Nikola Kołodziejczyk – fortepian, Maciej Szczyciński – kontrabas), dodałem jako wisienkę cover hitu zespołu Akcent pt. “Gwiazda”. Podczas studiów w Katowicach w okolicach roku 2005 szlagiery wczesnego Disco Polo pojawiały się na akademikowym korytarzu. [Wspomniany Cover Możesz Posłuchać Pod Tym Linkiem] Wtedy gatunek ten skrywał się w głębokiej niszy i dla nas był to cudowny kicz. „Gwiazda” w wersji swingowej okazała się być bardzo zjadliwą piosenką, całość dopełniła sekcja dęta. Kilka lat później zarejestrowaliśmy podkład do tej pieśni ze Stryjo i po wielu próbach wymyślenia, kto powinien to zaśpiewać, na naszej płycie wróciliśmy do tzw. “meritum sedna” i udało nam się dostać namiar do samego Zenka. Pomysł bardzo mu się spodobał, ale to był moment wybuchu popularności Akcentu, a potem było jeszcze grubiej i do nagrań nie doszło. Krew w piach. -Twoje nazwisko to dosłownie synonim muzyki. Duża część Twojej rodziny przecież zajmuje się nią zawodowo. Sam mam brata, który jest gitarzystą i wspólne początkowe podrygi z muzyką były bardzo inspirujące. Czy u Ciebie było podobnie? Nasi rodzice to stomatolodzy. Jak do tego doszło? Nie wiem. Kariera starszych braci dała świadomość rodzicom, że może zdarzyć się tak że nie pójdę na studia i nie będę uprawiał “porządnego” zawodu. I myślę, że czasem taka świadomość to bardzo dużo. Horyzont opcji. Różnica wieku między mną i starszymi braćmi była na tyle duża że raczej nie muzykowaliśmy razem. Ale mogłem dzielić salkę prób z moim bratem Jackiem itd. Zawsze mogłem zwrócić się do nich o pomoc i podglądać jak to wygląda u “starszaków” obytych w branży. -Na filmach z Twoją grą (Facebook, YouTube) widać zawsze duży spokój i opanowanie. Czy poza kamerą wewnętrzny Michał Bryndal lubi czasem solidnie przywalić? Gra na perkusji, szczególnie granie solo i improwizacja to dla mnie rodzaj medytacji. Najbardziej lubię stan, kiedy moje ego się wyłącza, nie ma mnie. Dzieje się muzyka, emocje. Nie wiem czemu tak wyglądam, jak gram i staram się nad tym nie zastanawiać. Albo inaczej, nie staram się – raczej się nad tym nie zastanawiam. -Voo Voo to zespół, który z tego, co wiem, nie robi prób lub robi ich bardzo mało. Jakie są plusy i minusy takiego stylu pracy? Podczas mojej pierwszej próby, kiedy na jeden koncert miałem zastąpić Stopę, Karim (basista) opowiedział Wojtkowi Waglewskiemu, że mam super salkę w centrum Warszawy i można tam robić próby. Waglu bardzo szybko go przystopował, mówiąc: ale Karim przecież to jest nasza druga próba od 1986 roku… Było to dla mnie zaskoczeniem ale szybko zorientowałem się, że ten zespół działa na zasadach “jazzowych”. Mamy ramy piosenek, ale co z nimi zrobimy- stylistyka, tempo, początek, rozwinięcie, zakończenie – zależy od nas i od dnia, w którym je wykonujemy. Uwielbiam takie świeże podejście i próby oczywiście są, ale dotyczą nagrań studyjnych albo nowego materiału przed premierami płytowymi. Potrzebny do takiego podejścia jest zespół, który ma działający radar w czasie rzeczywistym, przygotowany na zmiany i chętny do przygód. -W Voo Voo zastąpiłeś słynnego Piotra „Stopę” Żyżelewicza. Czy była z tym związana presja? Wiesz, syndrom „Stopa by to zagrał inaczej”. Nie słuchałem nigdy wcześniej Voo Voo ani zespołów Stopy, Izraela itd. Ciekawe, bo podczas studiów jazzowych w Katowicach płytę ze Stopą pokazał mi kolega i jeden z idoli- Marcin Ułanowski i była to “Legenda” Armii. Stopa gra tam niesamowicie, ale to muzyka zespołu była dla mnie fascynująca. Jest tam jakaś magia i to przerażająca momentami, jest tam moc. Po wejściu do zespołu słyszałem od wielu osób: Stopa grał to inaczej. Ale co ja mogę na to poradzić? Ja to ja – i trudno/świetnie. -2 sierpnia będziesz prowadził warsztaty perkusyjne w formie online. Czy uchylisz rąbka tajemnicy, co chciałbyś przekazać uczestnikom na tym spotkaniu? Chciałbym podzielić się sposobami na znalezienie własnej drogi, własnego brzmienia i rozwój kreatywności za bębnami. -Jak “mówić” na bębnach po swojemu?-Jak odejść od kurczowego trzymania się wyuczonych przejść, licków i patternów?-Jak sprawić by te wyuczone rzeczy zmieniać na swój sposób?-Jak odejść od ciągłego trzymania się nut i grać coś “od siebie”? Głos uwolniony dobrze byłoby osadzić w ramach świata realnego, więc pokażę ćwiczenia które wzmacniają świadomość frazy, podkręcają nasz radar, świadomość tego gdzie jesteśmy w utworze, piosence, gdzie jest raz. -Ekstra! Sam czuję, że te tematy będą mi potrzebne i wielu uczestników z pewnością również to doceni. Co powiedziałbyś samemu sobie jako początkującemu perkusiście? Słuchaj swojej intuicji i nie przejmuj się tak bardzo słowami krytyki. Słuchaj starszych i doświadczonych graczy, ale pamiętaj – nie musisz iść tą samą drogą. Przyswój tyle “tradycji”, ile zdołasz, ale idź własną drogą. To, że wszyscy dookoła coś robią w jeden sposób, to nie znaczy, że ty też tak musisz. Własna droga nie musi być na siłę inna od pozostałych. -Michał, jakie plany muzyczne na najbliższy czas? Czego Ci życzyć? Jak to Waglu żartuje: “Przeżyć”. Mimo pandemii w przeciągu zeszłego roku nagrałem kilka płyt, które będą ekstra. Na wydanie czeka piękna płyta z balladami jazzowymi mojej Moniczki, czyli Moniki Borzym, gdzie szuram miotłami w tempach ekstremalnie wolnych. Oprócz tego zostałem zaproszony do współpracy przez Marka Napiórkowskiego i nagraliśmy jego materiał z udziałem niesamowitej orkiestry AUKSO (jedna z niewielu w tym kraju, która umie w szesnastki). Płyta niebawem. No i zaraz wydawany będzie album trio Joanny Dudy, bardzo ciekawy, konceptualny materiał, z którego jestem bardzo dumny! Chciałbym pograć z tymi materiałami! Voo Voo obchodzi w tym roku 35 lecie swojej działalności i gdyby nie pandemia zagralibyśmy masę koncertów. Trudno- co zrobić i tak jest fajnie. Życzyłbym sobie powrotu realiów koncertowych w kraju i poza nim. Chciałbym też skupić się na produkcji własnych rzeczy. -W takim razie wszystkiego najlepszego dla Voo Voo i dla Ciebie. Do zobaczenia na warsztatach! Michał Bryndal Michał Bryndal Michał Bryndal oKt2.
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/71
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/85
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/57
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/87
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/18
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/29
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/17
  • 2kkhhffqe5.pages.dev/72
  • voo voo myślę o nas